Pokazywanie postów oznaczonych etykietą science-fiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą science-fiction. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 czerwca 2020

She had a beautiful smile - short sci-fi story.


Oscar was in a hurry. The wig was ready, as were the red sneakers and the dress.
The female android with fixed eyes watched the stooped figure of a man, constrained by the nakedness of a mechanized doll.
Oskar moved to the exhibition part. In a hurry he forgot about the oil spilled on the floor. Android knew his habits as well as his own program.
He returned with an elongated object wrapped in paper and tied with string.
Ah, the android thought, a new arm.
She felt no excitement, sadness or pain. She knew that during the assembly Oskar would be close to her. He will inhale lavender perfumes, hiding the revitalization mix. He will puff into the hollow above the collarbone, the sensitive skin of the breast and the ribs in a place where people have tickles.
She was only wearing red sneakers. He put them on first, although he was the last to tie his shoelaces. He was a man of ritual. A bit like a machine with an algorithm, with the difference that it was not necessarily subject to the will of other people.
            He stood beside her with his hand unwrapped, fastened her in deep concentration. Not once did he look up at his mouth, breasts, thighs. A new subroutine germinated in it, so that with the same commitment Oskar would pay attention to who she was. Was it ... still? Like the chair she was sitting on. Like a table with tools on it. Like the tools themselves. He did not look at them "really" either.
She knew that she could not worry and worry, but when he brought a long dress in patterned flowers, the new directive raised the fluid pressure of the mechanism inside the breast.
"Stand up," Oskar ordered, biting his lower lip, staring at the floor.
She didn't get up.
"What is…?" Oskar asked, putting the dress back to the workshop.
"Stand up," he repeated.
Still nothing.
Android did not understand. Opposition was at odds with what she was.
Oskar put his hands around the android's face. His eyes were focused only on her.
The doll felt the warmth of the human body. Coffee breath, men's sweat and the scent of aftershave.
She blinked.
Startled, Oscar jumped up, slipped on the oil stain and fell. He didn't move.
New programs flooded the android CPU with conflicting directives. Opposition to passivity spread through the mechanism like an electric shock.
Android is up. He staggered forward and stopped in front of Oscar, who was unconscious. A telephone protruded from his pants pocket. With resistance, the doll reached out for it.
A few minutes before the workshop, an ambulance stopped at a signal. The rescuers broke down the door and fell inside.
"You ok?”one of the rescuers asked Oscar when he regained consciousness.
"What happened? "
"I think it's because of her", the doctor pointed at the android. - Nice lookin', but I think it's over for it.
Oskar got up despite their opposition and went to the chair. Android was sitting with the phone in his hand. He looked like he was sleeping. Smoke rose from it's ear.
"She blinked," he said, and for the first time he really looked at her.
She had a beautiful smile.
Then he squatted and tied the laces of red sneakers.

sobota, 27 czerwca 2020

Miała piękny uśmiech.

Android Chloe
Detroit Become Human
Oskarowi się spieszyło. Peruka była gotowa, podobnie adidasy i suknia.
Kobiecy android nieruchomymi oczyma obserwował przygarbioną sylwetkę mężczyzny, skrępowanego nagością zmechanizowanej lalki. 
Oskar przeszedł na część wystawową. W pośpiechu zapomniał o rozlanym na podłodze oleju. Android znał jego nawyki tak dobrze, jak własny program.
Powrócił z podłużnym przedmiotem owiniętym w papier i obwiązanym sznurkiem.
Ach, pomyślał android, nowe ramię.
Nie czuła ekscytacji, smutku czy bólu. Wiedziała, że podczas montażu Oskar znajdzie się blisko niej. Będzie wdychał lawendowe perfumy, ukrywające mieszankę rewitalizacyjną. Będzie chuchał na zagłębienie nad obojczykiem, na wrażliwą skórę piersi i na żebra w miejscu, gdzie ludzie mają łaskotki.
Miała na sobie jedynie czerwone adidasy. Zakładał je jako pierwsze, choć sznurowadła wiązał jako ostatnie. Był człowiekiem rytuału. Trochę jak maszyna z algorytmem, z tą różnicą, że nie podlegał bezwzględnie woli innych ludzi.
Stanął przy niej z rozpakowaną ręką, przymocował ją w głębokim skupieniu. Ani razu nie zaszczycił spojrzeniem ust, piersi, ud. Kiełkował w niej nowy podprogram z priorytetem, by z tym samym zaangażowaniem Oskar poświęcił uwagę temu kim była. A była… nieruchoma? Podobnie jak krzesło, na którym siedziała. Jak stół, na którym leżały narzędzia. Jak same narzędzia. Na nie też nie patrzył „naprawdę”.
Wiedziała, że nie mogła się martwić i przejmować, ale gdy przyniósł długą suknię we wzorzyste kwiaty nowa dyrektywa podnosiła ciśnienie płynów mechanizmu wewnątrz piersi.
– Wstań – rozkazał Oskar, zagryzając dolną wargę, wpatrzony w podłogę. 
Nie wstała.
– Co jest…? – zapytał Oskar, odkładając suknię na warsztat. 
– Wstań – powtórzył. 
Nadal nic. 
Android nie rozumiał. Sprzeciw stał w sprzeczności z tym, czym była. 
Oskar objął dłońmi twarz androida. Oczy miał skupione tylko na niej. 
Lalka poczuła ciepło ludzkiego ciała. Oddech kawowy, męski pot i woń płynu po goleniu. 
Zamrugała.
Zaskoczony Oskar poderwał się, poślizgnął na plamie oleju i upadł. Nie poruszał się. 
Nowe programy zalewały jednostkę centralną androida sprzecznymi dyrektywami. Sprzeciw wobec bierności rozlał się po mechanizmie jak szok elektryczny. 
Android wstał. Zrobił chwiejny krok naprzód i zatrzymał się przed Oskarem, który leżał nieprzytomny. Z kieszeni jego spodni wystawał telefon. Z oporem lalka wyciągnęła po niego rękę. 
Po kilku minutach przed warsztatem zatrzymała się karetka na sygnale. Ratownicy wyważyli drzwi i wpadli do środka. 
— W porządku? — zapytał Oskara jeden z ratowników, gdy odzyskał przytomność. 
— Co się stało?
— Myślę, że to przez nią. — lekarz wskazał na androida. — Zwala z nóg, ale chyba już po niej. 
Oskar wstał mimo ich sprzeciwu i podszedł do krzesła. Android siedział z telefonem w ręce. Wyglądał jakby spał. Z ucha unosił się dym.
— Mrugnęła — powiedział i po raz pierwszy naprawdę się jej przyjrzał.
Miała piękny uśmiech.
Potem kucnął i zawiązał sznurowadła czerwonych adidasów.

Fragment tekstu z warsztatów sopockiej grupy "Pod kocem i książką"

Tłum naparł na Kamila i przycisnął go do barierki dzielącej peron na sektory. Pociąg przed nim pękał w szwach, a kolejni uchodźcy wciąż napływali z ogarniętego chaosem Gdańska. Pasażer w przedziale otworzył okno i wystawił rękę, przekrzykując czekających na stacji ludzi.
- Nadchodzą!
Dopiero wtedy dotarły do nich wizgi i powarkiwania. Przypominały zwierzęce, lecz dobrze wiedzieli, że pochodziły z ludzkich gardeł. Stojący w kolejce mężczyzna porzucił bagaż. Wraz z synem na rękach zeskoczył przed pociąg i zaczął uciekać wzdłuż torów. Wielki kształt zeskoczył z dachu dworca, powalił go i rozszarpał. Chłopczyk patrzył na pożeranego ojca, aż i jego pochłonęła potężna paszcza.
Kamil ostatkiem sił wcisnął się na kolanach do pociągu.
Ruszyli.

***
Ten i inne teksty powstały podczas warsztatów grupy 
"Pod kocem i książką".
Nadal działamy!



piątek, 9 czerwca 2017

Nadpadaczka.

https://pl.pinterest.com/pin/842806517735775551/


Szczyt głowy Kamila przypominał guzowaty kamień. Macał, pocierał go nerwowo, martwiąc się, że popełnił być może o jedną pomyłkę za dużo. Zderzały się w nim strach i parcie na wolność. Po raz pierwszy nie czuł zmęczenia. Uciekał wzrokiem od chmurnej twarzy szefa, lecz gdy ten wreszcie skończył czytać zawartość trzymanej kartki, spojrzał na parking za oknem i westchnął. Kamil poczuł ulgę. Kolejny most spalony. Uczucie ciężkości opuściło jego czaszkę, pozostawiając po sobie nikłe pulsowanie. Przełknął gęstą ślinę, wstał i bez słowa opuścił biuro. Na korytarzu rozpiął górne guziki białej koszuli i wyrzucił do kosza plakietkę, nie poświęcając startemu nazwisku nawet chwili uwagi. Gdy opuścił budynek, stanął na środku chodnika.
Zaskoczyła go pustka, brak powiązań i kotwic między nim i światem. Uświadomił sobie jednocześnie, że wolność nie dawała spodziewanej lekkości, objawiała się raczej jako uczucie dyskomfortu noszenia przepoconej bielizny.
Zdawało mu się, że widzi linie wchodzące i wychodzące z ludzi, znikały gdzieś za załomami budynków, zakrętami i wzniesieniami, po której wytyczono pasy ruchu. Z trudem oparł się pokusie podążania bezpiecznymi torami, które dawno temu wyznaczyła natura lub ktoś inny. Niektóre z linii mógł ścisnąć w dłoni i zerwać. Chciał to zrobić, ale uznał, że jeszcze nie pora.
Wkroczył na ulicę pod pędzące samochody, te unikały go, jakby sama śmierć chciała mu udowodnić, że na każdego przyjdzie czas, a jego jeszcze nie nadszedł. Czerpał siłę z pozostawionych za sobą dźwięków, trzasku ocierających się karoserii, tłuczonego szkła. Czuł się niezniszczalny. Rozpaczliwe krzyki ludzi pchały go wbrew kierunkom i celom, nawet grawitacja zelżała. Odnosił wrażenie, że obok panoszącego się w jego organach zniszczenia, rosła w nim nowa egzystencja. Podobała mu się ta wizja.
Zniknął w cieniu między budynkami. Postanowił nie pierwszy raz, że jego prywatna apokalipsa wydrze światu spokój.

środa, 22 marca 2017

Wiosna Scarecrow - Matka. Żywoszkło. Bóg Bez Twarzy


   Młoda, lecz złamana żalem kobieta stawiała powoli kroki na stromych stopniach. Drewno ustępowało cicho, poskrzypując. Ciało Niny oddawało ciepło opuszczonego przed chwilą małżeńskiego łoża, zaś stopy przejmował chłód wczesnego poranka, łagodniejszy o kilka stopni od chłodu samotnie spędzonej nocy.
  Opuszkami palców muskała po szarej, chropowatej ścianie. Przystanęła u dołu schodów, zabsorbowana rozcieraniem pyłu między palcami. Wszystko się sypie, pomyślała zerkając na pęknięcie w ścianie, skąd odpadł kawałek tynku.
     Koścista dłoń wydawała się jej obca tak jak otoczenie, tak jak wspomnienie o szorstkim, męskim zaroście, który kiedyś ją drażnił, a teraz kojarzy się jej samotnemu sercu z pieszczotą, jakiej nie zaznała od dawna. Zaszło tak dużo zmian, pomyślała. Jestem starą, zmęczoną kobietą, dodała w duchu ruszając w stronę salonu, gdzie zamierzała uspokoić skołatane nerwy modlitwą.
W korytarzu minęła walizki, które spakowała poprzedniego dnia. Z jednej z nich wystawał fragment białej koszuli, który przycięła zamkiem, mając w nosie że niszczy w ten sposób prezent z okazji urodzin. Wczoraj nie myślała o niczym takim, daleko jej było do wspominania o lepszych, słonecznych czasach. W przeciwieństwie do spakowanych walizek, została porzucona.
     Poczuła zapach parzonej kawy. A więc wrócił, pomyślała czując jednocześnie nadzieję, ruszając żywszym krokiem w stronę kuchni, lecz nagle zatrzymała się. Zobaczył walizki, stwierdziła ze strachem. Z miejsca pożałowała swojego wybuchowego temperamentu. Tak, żałowała tego wszystkiego, co powiedziała, choć wiedziała, że nie odwoła słów o rzeczach, które spotykają jej rodzinę. Kolejna kłótnia, zakończona trzaśnięciem drzwiami i spakowaniem walizek przyblakła teraz, jak zawsze, gdy rano budziła się sama w łóżku, z wyrzutami sumienia i wstydem. Chciała wejść do kuchni, przeprosić za wszystko, choć w głębi serca nie zgadzała się z bezczynnością swojego męża. Zamiast jednak ruszyć, stała, porażona własną bezsilnością. Oto jestem, pomyślała. Jedna z walizek. Kto mnie zabierze? Niech ktoś mnie zabierze, pomyślała ze łzami w oczach i zaciśniętymi pięściami. Paznokcie wbijały się w skórę dłoni aż pojawiła się krew, kapiąca na drewnianą podłogę.
     Odetchnęła, próbując się uspokoić. Westchnęła jeszcze raz, mocno. Ruszyła do kuchni, mając nadzieję, że uśmiecha się naturalnie i że mąż weźmie jej rumieniec, który czuła na twarzy jako zawstydzenie. Przechodząc koło salonu, kątem oka złowiła ruch. Stanęła jak sparaliżowana. Ujrzała Gavina, stojącego przed ołtarzem, na którym stało zwierciadło z żywoszkła. Przez chwilę sądziła, że widzi grę cieni wokół chłopca, lecz okno było zasłonięte. Niemniej sylwetka dziecka to pojawiała się, to znikała. Zamrugawszy oczami wreszcie zauważyła go wyraźnie - stał na palcach i dotykał dłonią tafli żywoszkła. Modli się... Nie! On się nie modli, pomyślała dławiąc pojawiające się wzruszenie i naraz pojawiła się panika i przerażenie. Żywoszkła nie należy dotykać. Nie powinni tego robić zwłaszcza golemanci!
    Żywoszkło cofnęło się przed dotykiem Gavina, by nagle zaatakować pulchne palce zębami wyrosłymi w potwornej paszczy, którą utworzyło zwierciadło. Nina krzyknęła, sparaliżowana zasłoniła dłonią usta. Wreszcie ruszyła. W jej oczach odbijał się gniew.
      - Świętokradca! - krzyknęła i szarpnięciem odrzuciła Gavina do tyłu. Chłopiec upadł z jękiem. Matka zmierzyła go surowym wzrokiem, by następnie spojrzeć na relikwię. Ogarnęła ją groza tego co zobaczyła, dlatego szeroko otworzyła usta i oczy, wytrzeszczając je z niedowierzania. Żywoszkło pękło! Wpadła w furię. Odwróciła się, by uderzyć chłopca otwartą dłonią"
      - Ty potworze! - wrzeszczała, lecz rękę powstrzymał w powietrzu wyraz twarzy chłopca. Upiorny uśmiech spiorunował ją na równi z oczami szklącymi się połyskliwym odbiciem, choć światło w pokoju było nikłe. Nagle wizja ta zniknęła. Później, przypominając sobie co ujrzała, stwierdziła, że oczy Gavina miały ten niepokojący kolor, powierzchnię co ... lustro. 
     Do salonu wpadł jej mąż, przytulił chłopca patrząc na nią jak na wariatkę. Wyszedł z pokoju, zostawiając ją osłupiałą.
      Popatrzyła na ołtarzyk. Żywoszkło nie pęka, mawiała jej babcia. Tak jak twoje serce powinno być twarde, dodawał potem. 
     W tamtym dniu, serce Niny pękło, gdy klękła przed pamiątką i relikwią, symbolem jej wierzeń - tafli pękniętego żywoszkła, które nie powinno odbijać, tylko pokazywać, a w tamtym momencie obraz, który ukazywało zwierciadło był niezmienny, poznaczony żyłkami pęknięć - ukazywało twarz jej synka krzyczącego z bólu i wściekłości.