niedziela, 14 maja 2017

W razie awarii, szybka randka. ODC.1

So fairytale romantic.
https://pl.pinterest.com/pin/305189312220356509/


Kiedy zabrzmiał dzwonek, ostatni tego wieczoru, wstałem i pożegnałem się z … sam nie pamiętam jej imienia. Dziwne, ale przez pięć minut dowiedziałem się, że bada dno morza bałtyckiego i lubi czytać kryminały Nesbo, ale informacja o imieniu wypadła mi z głowy. Tak to jest z imionami; kiedy nie obracasz go w głowie jak coś istotnego, stacza się z uwagi jak kula z piedestału przy najmniejszym podmuchu zainteresowania czymś lub kimś innym. A teraz zainteresowania przeniosłem do niej. Anna. Śliczna szatynka, z którą umówiłem się tylko raz, lecz potem znajomość podupadła jak źle zarządzana firma. Nagle konakt się urwał.
Bywa, powiedziałem wtedy, a gdy spotkaliśmy się ponownie, nie omieszkałem jej wyrzucić, że:
- Nie oddzwoniłaś. Nie wiem co się stało... Odkąd przerzuciliśmy się na „szybkie znajomości” przy pięciominutowych stolikach oraz odkąd zaspokajamy potrzeby nawiązując relacje przez internet, dodałem złośliwie, reguły towarzyskie zniknęły z instrukcji obsługi społecznych interakcji, doprowadzając do upadku dobrych obyczajów…
      - Zmarł mój ojciec – odparła zażenowana, przesuwając wzrok w stronę szyby. Światło na parkingu zgasło nie wiem kiedy, lecz w tamtej chwili czułem, że płonę na całej twarzy. Przeprosiłem i chciałem zażegnać ten drobny kryzys. Wtedy opowiedziała sama z siebie o swoim życiu.
         Wpadłem po uszy. Niestety bez wzajemności.
         Szczęście w nieszczęściu co miesiąc widywaliśmy się w restauracji Żukowa, szukając szczęścia i dzieląc się historiami.
Siedziała przy stoliku z numerem 10. Odprowadziła uśmiechem faceta, który ruszył dalej. Krzyżyk na drogę, pomyślałem. Z zazdrością obserwowałem, że prostuje szerokie plecy.
- Czo to byo – powiedziałem naśladując nasz – mój i Anny – język.
Uśmiechnęła się.
- Pust-ok.
Z ulgą rozsiadłem się wygodniej. Przestawiłem filiżankę po kawie, którą ktoś zostawił.
- Szedł jakby między udami tkwiła niewidoczna beczka. – Puściłem oko.
Roześmiała się. Siedzące przy innych stolikach twarze zwróciły się ku nam. Po chwili zniknęły, gdy mój świat wypełniły oczy koloru kawy, błyszczące od piwa i śmiechu. Z kącika oka popłynęła łza, którą szybko starła.
- Popsujesz mi makijaż.
- Jak idzie?
- Niestety. A tobie?
- Dziewiątka zrobiła na mnie wrażenia.
- Serio? A jak ma na imię?
- Przyłapany. – Udałem skruszonego.
- Masz na karcie, głupolu!
- A faktycznie. – Obszukałem kieszeń marynarki – Yyyy. Chyba ją zgubiłem.
- Jesteś niepoprawny. Po co w ogóle tu przychodzisz, skoro się nie starasz? – udała że się złości, co wyszło dość zabawnie, więc musiałem przygryźć policzek, żeby się nie uśmiechnąć.
Staram się, staram – pomyślałem.
- Tak jakoś wyszło. Jak mama?
- Lepiej. – spoważniała. Czyli nie wszystko było lepiej.
- Trzymaj się jakoś – złapałem za jej dłoń. Tego właśnie brakuje w szybkich randkach – brak kontaktu. Czasu na bliskość. No, ale ich scenariusz zakładał właśnie szybkość.
- Dzięki. - Kiedy ścisnęła moją rękę, serce w mojej piersi wybuchło szybką serią bolesnych czknięć. Żeby patrzeć na ten uśmiech mógłbym wykupić dożywotni karnet na szybkie randki całego świata. – Jak ma się twój brat?
- Przyjeżdża do Gdańska. Zamieszkamy razem. Może pójdzie na studia.
- Nie naciskaj na niego.
- Przecież nie naciskam. Służę radą. To co innego.
- Jest młody, nie rozumie, że chcesz go wesprzeć. Dla niego zresztą wsparcie ma być brakiem oporu wobec jego planów.
- I drobna pomoc finansowa.
- Brzmisz jak zgred.
- Lepiej powiedz, czy zadzwoniłaś do siostry.
Przygryzła wargę.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Kiedyś musisz jej wybaczyć. Mamy ogra…
Zabrzmiał dzwonek.
- Kochani, kończymy – powiedziała organizatorka.
- Mamy ograniczony czas. Pamiętaj o tym.
- Dobrze.
Chciałem coś zrobić, żeby ją wesprzeć. Cokolwiek.
- Jesteś mi winna randkę – wypaliłem.
Wydawała się zakłopotana.
- Myślisz, że to dobry pomysł? Przyjaźnimy się.
- Nie wiem jak ty, ale próbowałem prawie wszystkiego, żeby stworzyć udany związek. Nigdy jednak nie zaczynałem od przyjaźni. Znamy się od roku, choć widujemy co miesiąc. Piszemy do siebie codziennie. Pora coś z tym zrobić. Jeśli nie wyjdzie… jesteśmy rozsądnymi ludźmi, prawda?
- Wiesz co, masz rację. Raz kozie śmierć.
- Takie słowa w restauracji brzmią jak wyrok – powiedziałem z uśmiechem.
Śmiała się jeszcze, gdy podałem jej płaszcz.
- Mam rozmazany makijaż? – zapytała.
- Nie – skłamałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz