sobota, 27 czerwca 2020

Opowiadanie DOŚĆ.





- Opowiedz mi jakąś historię – rozkazuje brodaty człowiek,
który siedzi na kanapie u mnie w salonie.
Etgar Keret, Nagłe pukanie do drzwi

DOŚĆ.

Pani Katarzyna moczyła stopy. Już od dawna nosiła się z zamiarem obcięcia wrośniętych paznokci, choć zabieg był męczący i bolesny. Próbowała już wszystkiego, kremów, peelingu i masażu, ale w ostateczności zawsze wracała do starej, sprawdzonej metody z cążkami i nożyczkami, które teraz położyła obok fotela, na ręczniku.
Czuła jak z nóg odpływa znużenie długiego dnia. Ostatniego dnia w pracy. Ze wstydem patrzyła na obrzmiałe, poznaczone sinymi żyłkami, zużyte kawałki drewna, na które starość naciągnęła bibułkę bladej skóry. Trudno uwierzyć, że kiedyś należały do odważnej dziewczynki, skaczącej  z wysoka na stóg siana czy najsprawniejszej atletki w liceum. Zmęczonymi z przepracowania oczyma patrzyła na duży paluch prawej stopy. Pod wodą palce wydawały się znacznie większe. Jak serdelki. Zawsze ją to śmieszyło. Poruszyła nimi. Kilka kropel uciekło z czerwonej miski na dywan.
W korytarzu usłyszała ciche kroki.
- Od paru godzin na emeryturze, a tej już odbija – usłyszała.
Sądziła, że będzie miała chwilę tylko dla siebie. Bez telewizora. Bez głupich żartów i złośliwości. Niestety. Posiedzenie skończyło się wcześniej.
Spojrzała na swojego męża Marka z wyrazem obojętności. Stał w progu w wystudiowanej pozie. W ręku trzymał gazetę. Wydawał się rozbawiony. Tylko zaciśnięte usta zdradzały napięcie. Czując ukłucie niepokoju, pośpiesznie wyciągnęła stopy z miski. Wytarła je o zawczasu przygotowany ręcznik. Cążki i nożyczki spadły na ziemię. Później się nimi zajmie. Nie patrząc na męża, wstała i z miską w obu dłoniach ruszyła do łazienki. Marek minął ją bez słowa, zadowolony z siebie.
W korytarzu Katarzyna przystanęła na chwilę, gdy zdała sobie sprawę, co czeka ją w łazience. W małych blokach odgłos spłukiwanej wody słychać nawet, gdy zrobi to sąsiad mieszkający po przekątnej, a co dopiero mąż w pomieszczeniu obok. Westchnęła z rezygnacją.
Za sobą usłyszała pyknięcie starego telewizora. W kineskopie przypominającym owadzie oko rozemocjonowana spikerka opowiadała o starciach na ulicach Warszawy, wydawało się - lata świetlne od Gdańska i małego mieszkanka w Oliwie, które Strugaccy zajmowali od trzydziestu lat.
Już w korytarzu poczuła smród, znak, że jak zwykle Marek zaaranżował dla niej małe przedstawienie. Swoisty rodzaj żartu, który śmieszył tylko jego. Już od progu zauważyła, że klapa była podniesiona, czekała aż Katarzyna zajrzy do muszli. Kiedy to zrobiła, na dnie i ściankach klozetu ujrzała kawałki brązowej brei. Spłukała je wodą z miski. W ruch poszedł wycior i domestos. Szorowała zawzięcie powierzchnię, chcąc ujrzeć jej dawny blask. Brązowe i żółte plamy nie dawały za wygraną. Przylgnęła do niej niepokojąca myśl, że nieczystości weszły głęboko w ceramikę, w podłogę i ściany. Następnie dotarły do niej i jej męża. Ich ciała przesiąknął smród i żółto-brązowe wżery.
W końcu dała za wygraną. Spłukała. Tylko raz. Tę lekcję również zapamiętała. Należało spłukiwać tylko raz. Potem rozpyliła sprej o zapachu lasu.
W końcu drżącymi dłońmi złapała za zlew i odetchnęła. Uświadomiła sobie, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Na chwilę utkwiła wzrok na półce pod lustrem. W zielonym, plastikowym kubku, obok jedynej szczoteczki (mąż palacz, nie mył zębów odkąd pamiętała) tkwiła żółta jednorazówka. Miała trzy zardzewiałe i powyginane od wilgoci ostrza.
- Boże… jak długo to tam jest? – zapytała odwracając wzrok.
Gdy jednak spojrzała w lustro, zadała sobie to samo pytanie. Ujrzała bowiem obcą, starą twarz, miejscami podobną do twarzy własnej matki, którą pochowała z ulgą w sercu przed dziesięciu laty. Przypomniała sobie, że składając na świeżym grobie kwiaty doznała czegoś na kształt olśnienia, jakby prawda o życiu, dotąd ukryta, odsłoniła się wtedy nagle, lecz równie nagle zniknęła. Co to mogło być, zastanawiała się?
- Kacha! – głos męża wyrwał ją z zamyślenia. Nie lubiła, gdy tak na nią mówił. Oczywiście wiedział o tym. Masując dolny odcinek kręgosłupa weszła do pokoju.
- Co? – zapytała.
Zwyczajowe „jajco” nie padło. Gdyby nie to, że była nieobecna duchem, zauważyłaby niebezpieczny błysk w oku męża, znany jej równie mocno jak jego dziurawe skarpetki, które cerowała przez prawie całe małżeństwo.
- Chcesz coś zjeść? – dopytywała prawie automatycznie. Dopiero wtedy zauważyła, że telewizor miał wyłączony dźwięk. Obrazy przeskakiwały jeden po drugim. Jakiś film, który widziała setki razy na tym samym kanale, a mimo to nie znała zakończenia.
- Woda. Wylałaś wodę.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nagle poczuła ochotę, żeby go wyśmiać. Żeby śmiać się głośno i nie przestawać aż pękną jej płuca.
- Gdzie?
- No tu, tu jest nalane! – mówił podniesionym głosem. Na chudej, nieogolonej twarzy pojawił się rumieniec. Doszła do wniosku, że brzmiał jak naburmuszone dziecko. Czy przed ślubem również taki był? Kiedyś zapytała swoją matkę, co sądzi o Marku. W zamian ta uderzyła córkę w twarz, mówiąc:
- Szanuj męża. To dobry człowiek. Przestań zachowywać się jak księżniczka.
Katarzyna bała się wspomnieć o biciu. Matka zawsze była nerwowa. Ciągle powtarzała, że dostanie apopleksji. Lekarz, do którego chodziła tuż przed śmiercią, wiedząc jak słabe ma serce, kazał jej ćwiczyć techniki oddychania, ale czy wściekły pies może nauczyć się nowych, oprócz gryzienia, sztuczek?
- Czy młody lekarz wie lepiej od starszej, doświadczonej kobiety? – powtarzała matka Katarzyny. Okazało się, że może. A teraz jej córka utknęła w równie beznadziejnej sytuacji, którą zwyczajowo starała się załagodzić:
- Tylko trochę. Zaraz wyschnie – powiedziała. Marek nie wydawał się zadowolony. Wręcz przeciwnie, coś wydawało się go nakręcać jak mechanizm, który ciągle nadaje to samo:
- No, dotknij – wskazał na dywan przez fotelem, na którym siedział.
Kucnęła przy jego chudych kolanach. Dotknęła ręką dywanu. Był lekko wilgotny.
- Jest suchy – odparła, nie podnosząc wzroku – Tylko ci się wy…
Nie dokończyła. Kątem oka zauważyła, że Marek wstał, odwrócił się do niej plecami i coś twardego przylgnęło do jej policzka.
- Co …? – zdążyła zapytać nim nagły dźwięk pierdnięcia: ostry, rozdzierający i wilgotny rozległ się tuż przy jej uchu. Potem poczuła smród, od którego zrobiło się jej niedobrze. Upadła do tyłu, obijając sobie kość ogonową. Marek usiadł w fotelu, patrzył na nią i śmiał się. Śmiał się jak szaleniec. Widziała go tak dokładnie jak nigdy przedtem. Małe, błotniste oczka tkwiące w zapadniętych oczodołach - złośliwe i pokrętne spojrzenie. Żółte, krzywe zęby; uśmiech przypominał zardzewiałe żyletki w zużytej jednorazówce. Był właśnie tym: zepsutymi zębami i brązową breją zamiast oczu. Od środka trawił go rozkład, stąd ten smród, uznała i z nienawistnym, pełnym obrzydzenia głosem oznajmiła:
- Dość tego! DOŚĆ! Nie zniosę tego więcej!
Marek przestał się śmiać. Wstał powoli, górował nad nią, groźnie mrużąc oczy.  Ona również wstała, nie okazując ani strachu, ani bólu.
- Coś-ty-po-wie-działa? – zapytał powoli cedząc słowa.
Gdy nie odwróciła wzroku, spoliczkował ją. Zdała sobie sprawę, że tym razem nie bolało. Czuła jak napełniają ją nowe siły.
Nie czekając, aż uderzy ją ponownie, pchnęła go do tyłu. Zaskoczony Marek wpadł na fotel. Z niedowierzaniem patrzył jak jego żona bierze do rąk telewizor i podnosi go, wyciągając z wnęki w meblościance, wyrywając przy tym kable niby wnętrzności jakiegoś narządu. Obraz  zgasł.
Gdy podniosła go nad głowę, jak gdyby nic nie ważył, Marek rzucił się do ucieczki. Zahaczył jednak o stolik, upadł. Nim zdążył wstać, poczuł jak coś ciężkiego spada na jego plecy. Z gardła mężczyzny wydobył się skowyt. Odwrócił się, nadal jęcząc. Z ust płynęła mu krew. Starał się odczołgać. Wyglądał tak żałośnie, że przez chwilę Katarzyna chciała go przeprosić, lecz Marek krzyknął:
- Nie, Kacha… NIE!!!
Słysząc to znienawidzone określenie, opuściła z furią telewizor jeszcze raz, pozbawiając męża przytomności. A potem znowu, i znowu, dysząc coraz bardziej. Nie mogąc podnieść pudła ponownie, sturlała je z ciała. Wtedy zauważyła leżące na ziemi cążki i nożyczki.
Gdy zaniepokojeni wrzaskami sąsiedzi zaczęli dobijać się do drzwi, skończyła usuwać oczy i zęby. Zaniosła je do łazienki, gdzie spoczęły w klozecie razem z jednorazówką. Splunęła na nie i spłukiwała tak długo aż skończyła się woda.
Wracając na korytarz, przypomniała sobie o czym pomyślała podczas pogrzebu matki, gdy zamykano wieko trumny.
- Gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają się inne - powiedziała, po czym wyszła z mieszkania.

1 komentarz:

  1. Motyw z bąkiem puszczonym prosto na twarz bohaterki mocny!

    OdpowiedzUsuń