piątek, 9 czerwca 2017

Nadpadaczka.

https://pl.pinterest.com/pin/842806517735775551/


Szczyt głowy Kamila przypominał guzowaty kamień. Macał, pocierał go nerwowo, martwiąc się, że popełnił być może o jedną pomyłkę za dużo. Zderzały się w nim strach i parcie na wolność. Po raz pierwszy nie czuł zmęczenia. Uciekał wzrokiem od chmurnej twarzy szefa, lecz gdy ten wreszcie skończył czytać zawartość trzymanej kartki, spojrzał na parking za oknem i westchnął. Kamil poczuł ulgę. Kolejny most spalony. Uczucie ciężkości opuściło jego czaszkę, pozostawiając po sobie nikłe pulsowanie. Przełknął gęstą ślinę, wstał i bez słowa opuścił biuro. Na korytarzu rozpiął górne guziki białej koszuli i wyrzucił do kosza plakietkę, nie poświęcając startemu nazwisku nawet chwili uwagi. Gdy opuścił budynek, stanął na środku chodnika.
Zaskoczyła go pustka, brak powiązań i kotwic między nim i światem. Uświadomił sobie jednocześnie, że wolność nie dawała spodziewanej lekkości, objawiała się raczej jako uczucie dyskomfortu noszenia przepoconej bielizny.
Zdawało mu się, że widzi linie wchodzące i wychodzące z ludzi, znikały gdzieś za załomami budynków, zakrętami i wzniesieniami, po której wytyczono pasy ruchu. Z trudem oparł się pokusie podążania bezpiecznymi torami, które dawno temu wyznaczyła natura lub ktoś inny. Niektóre z linii mógł ścisnąć w dłoni i zerwać. Chciał to zrobić, ale uznał, że jeszcze nie pora.
Wkroczył na ulicę pod pędzące samochody, te unikały go, jakby sama śmierć chciała mu udowodnić, że na każdego przyjdzie czas, a jego jeszcze nie nadszedł. Czerpał siłę z pozostawionych za sobą dźwięków, trzasku ocierających się karoserii, tłuczonego szkła. Czuł się niezniszczalny. Rozpaczliwe krzyki ludzi pchały go wbrew kierunkom i celom, nawet grawitacja zelżała. Odnosił wrażenie, że obok panoszącego się w jego organach zniszczenia, rosła w nim nowa egzystencja. Podobała mu się ta wizja.
Zniknął w cieniu między budynkami. Postanowił nie pierwszy raz, że jego prywatna apokalipsa wydrze światu spokój.