|
https://pl.pinterest.com/pin/305189312220356509/ |
Kiedy zabrzmiał dzwonek,
ostatni tego wieczoru, wstałem i pożegnałem się z … sam nie pamiętam jej
imienia. Dziwne, ale przez pięć minut dowiedziałem się, że bada dno morza
bałtyckiego i lubi czytać kryminały Nesbo, ale informacja o imieniu wypadła mi z
głowy. Tak to jest z imionami; kiedy nie obracasz go w głowie jak coś
istotnego, stacza się z uwagi jak kula z piedestału przy najmniejszym podmuchu
zainteresowania czymś lub kimś innym. A teraz zainteresowania przeniosłem do
niej. Anna. Śliczna szatynka, z którą umówiłem się tylko raz, lecz potem znajomość
podupadła jak źle zarządzana firma. Nagle konakt się urwał.
Bywa,
powiedziałem wtedy, a gdy spotkaliśmy się ponownie, nie omieszkałem jej wyrzucić,
że:
- Nie oddzwoniłaś. Nie wiem co się stało... Odkąd przerzuciliśmy się na „szybkie znajomości” przy pięciominutowych
stolikach oraz odkąd zaspokajamy potrzeby nawiązując relacje przez internet, dodałem
złośliwie, reguły towarzyskie zniknęły z instrukcji obsługi społecznych
interakcji, doprowadzając do upadku dobrych obyczajów…
- Zmarł mój ojciec – odparła zażenowana, przesuwając
wzrok w stronę szyby. Światło na parkingu zgasło nie wiem kiedy, lecz w tamtej
chwili czułem, że płonę na całej twarzy. Przeprosiłem i chciałem zażegnać ten
drobny kryzys. Wtedy opowiedziała sama z siebie o swoim życiu.
Wpadłem po uszy. Niestety bez wzajemności.
Szczęście w nieszczęściu co miesiąc widywaliśmy się w
restauracji Żukowa, szukając szczęścia i dzieląc się historiami.
Siedziała
przy stoliku z numerem 10. Odprowadziła uśmiechem faceta, który ruszył dalej.
Krzyżyk na drogę, pomyślałem. Z zazdrością obserwowałem, że prostuje szerokie
plecy.
- Czo to
byo – powiedziałem naśladując nasz – mój i Anny – język.
Uśmiechnęła
się.
- Pust-ok.
Z ulgą
rozsiadłem się wygodniej. Przestawiłem filiżankę po kawie, którą ktoś zostawił.
- Szedł
jakby między udami tkwiła niewidoczna beczka. – Puściłem oko.
Roześmiała
się. Siedzące przy innych stolikach twarze zwróciły się ku nam. Po chwili
zniknęły, gdy mój świat wypełniły oczy koloru kawy, błyszczące od piwa i
śmiechu. Z kącika oka popłynęła łza, którą szybko starła.
- Popsujesz
mi makijaż.
- Jak
idzie?
- Niestety.
A tobie?
-
Dziewiątka zrobiła na mnie wrażenia.
- Serio? A
jak ma na imię?
-
Przyłapany. – Udałem skruszonego.
- Masz na
karcie, głupolu!
- A
faktycznie. – Obszukałem kieszeń marynarki – Yyyy. Chyba ją zgubiłem.
- Jesteś
niepoprawny. Po co w ogóle tu przychodzisz, skoro się nie starasz? – udała że się złości,
co wyszło dość zabawnie, więc musiałem przygryźć policzek, żeby się nie
uśmiechnąć.
Staram się,
staram – pomyślałem.
- Tak jakoś
wyszło. Jak mama?
- Lepiej. –
spoważniała. Czyli nie wszystko było lepiej.
- Trzymaj
się jakoś – złapałem za jej dłoń. Tego właśnie brakuje w szybkich randkach –
brak kontaktu. Czasu na bliskość. No, ale ich scenariusz zakładał właśnie
szybkość.
- Dzięki. -
Kiedy ścisnęła moją rękę, serce w mojej piersi wybuchło szybką serią bolesnych czknięć.
Żeby patrzeć na ten uśmiech mógłbym wykupić dożywotni karnet na szybkie randki
całego świata. – Jak ma się twój brat?
-
Przyjeżdża do Gdańska. Zamieszkamy razem. Może pójdzie na studia.
- Nie
naciskaj na niego.
- Przecież
nie naciskam. Służę radą. To co innego.
- Jest
młody, nie rozumie, że chcesz go wesprzeć. Dla niego zresztą wsparcie ma być brakiem
oporu wobec jego planów.
- I drobna
pomoc finansowa.
- Brzmisz
jak zgred.
- Lepiej
powiedz, czy zadzwoniłaś do siostry.
Przygryzła
wargę.
- Nie wiem
czy to jest dobry pomysł.
- Kiedyś
musisz jej wybaczyć. Mamy ogra…
Zabrzmiał
dzwonek.
- Kochani,
kończymy – powiedziała organizatorka.
- Mamy
ograniczony czas. Pamiętaj o tym.
- Dobrze.
Chciałem
coś zrobić, żeby ją wesprzeć. Cokolwiek.
- Jesteś mi
winna randkę – wypaliłem.
Wydawała
się zakłopotana.
- Myślisz,
że to dobry pomysł? Przyjaźnimy się.
- Nie wiem
jak ty, ale próbowałem prawie wszystkiego, żeby stworzyć udany związek. Nigdy
jednak nie zaczynałem od przyjaźni. Znamy się od roku, choć widujemy co miesiąc.
Piszemy do siebie codziennie. Pora coś z tym zrobić. Jeśli nie wyjdzie…
jesteśmy rozsądnymi ludźmi, prawda?
- Wiesz co,
masz rację. Raz kozie śmierć.
- Takie
słowa w restauracji brzmią jak wyrok – powiedziałem z uśmiechem.
Śmiała się
jeszcze, gdy podałem jej płaszcz.
- Mam
rozmazany makijaż? – zapytała.
- Nie –
skłamałem.