piątek, 9 czerwca 2017

Nadpadaczka.

https://pl.pinterest.com/pin/842806517735775551/


Szczyt głowy Kamila przypominał guzowaty kamień. Macał, pocierał go nerwowo, martwiąc się, że popełnił być może o jedną pomyłkę za dużo. Zderzały się w nim strach i parcie na wolność. Po raz pierwszy nie czuł zmęczenia. Uciekał wzrokiem od chmurnej twarzy szefa, lecz gdy ten wreszcie skończył czytać zawartość trzymanej kartki, spojrzał na parking za oknem i westchnął. Kamil poczuł ulgę. Kolejny most spalony. Uczucie ciężkości opuściło jego czaszkę, pozostawiając po sobie nikłe pulsowanie. Przełknął gęstą ślinę, wstał i bez słowa opuścił biuro. Na korytarzu rozpiął górne guziki białej koszuli i wyrzucił do kosza plakietkę, nie poświęcając startemu nazwisku nawet chwili uwagi. Gdy opuścił budynek, stanął na środku chodnika.
Zaskoczyła go pustka, brak powiązań i kotwic między nim i światem. Uświadomił sobie jednocześnie, że wolność nie dawała spodziewanej lekkości, objawiała się raczej jako uczucie dyskomfortu noszenia przepoconej bielizny.
Zdawało mu się, że widzi linie wchodzące i wychodzące z ludzi, znikały gdzieś za załomami budynków, zakrętami i wzniesieniami, po której wytyczono pasy ruchu. Z trudem oparł się pokusie podążania bezpiecznymi torami, które dawno temu wyznaczyła natura lub ktoś inny. Niektóre z linii mógł ścisnąć w dłoni i zerwać. Chciał to zrobić, ale uznał, że jeszcze nie pora.
Wkroczył na ulicę pod pędzące samochody, te unikały go, jakby sama śmierć chciała mu udowodnić, że na każdego przyjdzie czas, a jego jeszcze nie nadszedł. Czerpał siłę z pozostawionych za sobą dźwięków, trzasku ocierających się karoserii, tłuczonego szkła. Czuł się niezniszczalny. Rozpaczliwe krzyki ludzi pchały go wbrew kierunkom i celom, nawet grawitacja zelżała. Odnosił wrażenie, że obok panoszącego się w jego organach zniszczenia, rosła w nim nowa egzystencja. Podobała mu się ta wizja.
Zniknął w cieniu między budynkami. Postanowił nie pierwszy raz, że jego prywatna apokalipsa wydrze światu spokój.

środa, 24 maja 2017

Wiersz

Do oczodołu przykleiło się oko,
Spojrzeniem kręci się za sroką,
Powiadają, że figi liść strzeże
Tajemnic po tej stronie istnienia,
Ale mnie ta bajka nie nabierze
Rękę kusi pocałunek płomienia.
W głębi gęby szczękają zęby
Znikają sroki, wkręty i wstręty.

poniedziałek, 22 maja 2017

Porozmawiajmy o pisaniu jak o seksie.

Pisanie jest seksowne. Przyciąga mnie do siebie, pozwala na dużo więcej niż sobie wyobrażałem.
https://pl.pinterest.com/pin/353321533248481866/
Czasami jednak coś mnie przejmie-opęta, nadchodzi jakaś "krotochwila" i zamiast pisać, staję się jakościowo nocną wcale niepiszącą marką.

Przede wszystkim porozmawiajmy o niepisaniu. Dlaczego?

Nie mam czasu? Pojawiają się te "rzeczy" różnej maści i pochodzenia, klasyfikowane jako "must have i must be"; słodycze dla uwagi, tuczące koncentrację, aż sam nie poznaję własnych myśli. Moja myśl, czy myśl telewizji, internetu lub ajfona?
Odmawiam podania sobie zmiany, leku na przypadłość frustracji niepisania. Nie jest to świadoma decyzja, raczej równolegle dziejący się świat, z którym dzielę pępowinę na dalsze życie, bo gdzieś chowam znamienną plakietkę z informacją o ignorancji nieczynienia pożytku z czasu jaki został mi na świecie. 
Kiedy aplikuję wreszcie zmianę, zmieniam się i ja, przecinam komfort nieświadomości i bezruchu wyobraźni. docieram stopy (długopis, klawiaturę) aż przed oblicza postaci swoich opowieści. Czekały na mnie.

https://pl.pinterest.com
Szukam inspiracji. Nie ma. Czyli koniec.
Czekaj, a co z bodźcami? Bocznymi uliczkami jak bodźcami, kieruję kroki ku inspiracji jak stacji przesiadkowej, skąd pojadę dalej. Po to idzie się na stację, żeby wędrować szybciej i lepiej. Wtedy światło reflektora zapala na jaskrawo ruchy, gesty, mimikę, słowa, zdania i interakcje. Wszystko to zasysa emocje i jestem bliższy stworzenia treści tekstu.
Dlatego gdzieś idę, coś robię, z kimś rozmawiam, coś czytam lub słucham. Wszystko jest bodźcem, od którego płonę pomysłami i słowami. Zwłaszcza emocje.







Siadam-piszę? Jeszcze nie teraz.

Znamiennymi zdaniami z kursów pisarstwa były dla mnie wskazówki dotarcia do mechanizmu, działającego w każdym, kto pisze: dlaczego jestem pisarzem.
Po pierwsze, pisanie jest sposobem komunikacji. Szukasz kontaktu, uwagi i uzewnętrznienia.
Po drugie, wszyscy są nieodkrytymi egotykami, ze zderzającymi się w punkcie ciężkości siłami tego, że "chcę" i tego "czy potrafię".

Gdybym założył lepiej prowadzonego bloga, nazwałbym go Antynygus na cześć Antygon tego świata, żeby pamiętano o dylematach życiowych nie jak o łatwych wyborach tchórza czy niekonsekwentnych decyzjach zapadłych instant-bez czytania umów i ludzkich mikroekspresji, zdradzających prawdziwe intencje i atencje. Antynygus to współczesny dylemaciarz, antyskrupulatny skorupiak z miękkim wnętrzem i pozbawiony kręgosłupa, pozorujący życie poprzez akty pazernego pasożytnictwa.
Gdybym tylko miał w sobie zacięcie do tworzenia takich słów jakich czasami mi brakuje na opisanie charakterów, założyłbym bloga i starałbym się poprawiać karykatury robiąc witraże z luster za pomocą palnika i śliny.
No, ale jest niedziela i Antynygus jeszcze się nie stworzył. Za mało mojego w tym pomyśle oburzenia, a więcej zmęczenia próbą zrozumienia.

Zdecyduj, że piszesz, siadaj i pisz. Niech zadziała szok.

https://pl.pinterest.com/pin/282319470371282171/
Twoja pasja nie jest oszustwem. Czasami odtwarzasz już znane historie, jesteś jak malarz reprodukcji, ale wciąż i nadal możesz być mistrzem swojego tworzenia, bo Ciebie jeszcze nie było i nie było tego, co piszesz ani jak piszesz.
Pisanie i niepisanie to nie fazy księżyca, to nie miesiące przeskakujące na knykciach, to konstrukt zaparcia się o zmianę pomysłu w zapis. Oparcia o to co zapisane, bo wtedy zaistnieje.
Lubię słowotwórstwo, lubię tworzyć i uwielbiam pisać, rozmawiać o pisaniu, obracać się wśród ludzi o podobnej pasji.
Czasami widzę w sobie i w innych "wenarośle": czytanie, rozmowy, oglądanie. Wena porasta życia tych ludzi. Wiedzą, że interakcja to najlepsza inspiracja i bodziec.
Czasami widzę też winarośle; obwieszanie winy, za to, że jeszcze nie jest się dość dobrym dla swojej twórczości. Mam dobry pomysł, ale nie czuję się dobry w stylu czy warsztacie. 


Jesteś dobry/a, znasz wszystkie litery, znasz miejsca w swojej duszy, które pragną zadzierzgnięcia do wyzwania, do przekroczenia bariery wnętrze-zewnętrze.

Pora coś napisać.

Seksownych słów i wielu inspiracji!

niedziela, 14 maja 2017

W razie awarii, szybka randka. ODC.1

So fairytale romantic.
https://pl.pinterest.com/pin/305189312220356509/


Kiedy zabrzmiał dzwonek, ostatni tego wieczoru, wstałem i pożegnałem się z … sam nie pamiętam jej imienia. Dziwne, ale przez pięć minut dowiedziałem się, że bada dno morza bałtyckiego i lubi czytać kryminały Nesbo, ale informacja o imieniu wypadła mi z głowy. Tak to jest z imionami; kiedy nie obracasz go w głowie jak coś istotnego, stacza się z uwagi jak kula z piedestału przy najmniejszym podmuchu zainteresowania czymś lub kimś innym. A teraz zainteresowania przeniosłem do niej. Anna. Śliczna szatynka, z którą umówiłem się tylko raz, lecz potem znajomość podupadła jak źle zarządzana firma. Nagle konakt się urwał.
Bywa, powiedziałem wtedy, a gdy spotkaliśmy się ponownie, nie omieszkałem jej wyrzucić, że:
- Nie oddzwoniłaś. Nie wiem co się stało... Odkąd przerzuciliśmy się na „szybkie znajomości” przy pięciominutowych stolikach oraz odkąd zaspokajamy potrzeby nawiązując relacje przez internet, dodałem złośliwie, reguły towarzyskie zniknęły z instrukcji obsługi społecznych interakcji, doprowadzając do upadku dobrych obyczajów…
      - Zmarł mój ojciec – odparła zażenowana, przesuwając wzrok w stronę szyby. Światło na parkingu zgasło nie wiem kiedy, lecz w tamtej chwili czułem, że płonę na całej twarzy. Przeprosiłem i chciałem zażegnać ten drobny kryzys. Wtedy opowiedziała sama z siebie o swoim życiu.
         Wpadłem po uszy. Niestety bez wzajemności.
         Szczęście w nieszczęściu co miesiąc widywaliśmy się w restauracji Żukowa, szukając szczęścia i dzieląc się historiami.
Siedziała przy stoliku z numerem 10. Odprowadziła uśmiechem faceta, który ruszył dalej. Krzyżyk na drogę, pomyślałem. Z zazdrością obserwowałem, że prostuje szerokie plecy.
- Czo to byo – powiedziałem naśladując nasz – mój i Anny – język.
Uśmiechnęła się.
- Pust-ok.
Z ulgą rozsiadłem się wygodniej. Przestawiłem filiżankę po kawie, którą ktoś zostawił.
- Szedł jakby między udami tkwiła niewidoczna beczka. – Puściłem oko.
Roześmiała się. Siedzące przy innych stolikach twarze zwróciły się ku nam. Po chwili zniknęły, gdy mój świat wypełniły oczy koloru kawy, błyszczące od piwa i śmiechu. Z kącika oka popłynęła łza, którą szybko starła.
- Popsujesz mi makijaż.
- Jak idzie?
- Niestety. A tobie?
- Dziewiątka zrobiła na mnie wrażenia.
- Serio? A jak ma na imię?
- Przyłapany. – Udałem skruszonego.
- Masz na karcie, głupolu!
- A faktycznie. – Obszukałem kieszeń marynarki – Yyyy. Chyba ją zgubiłem.
- Jesteś niepoprawny. Po co w ogóle tu przychodzisz, skoro się nie starasz? – udała że się złości, co wyszło dość zabawnie, więc musiałem przygryźć policzek, żeby się nie uśmiechnąć.
Staram się, staram – pomyślałem.
- Tak jakoś wyszło. Jak mama?
- Lepiej. – spoważniała. Czyli nie wszystko było lepiej.
- Trzymaj się jakoś – złapałem za jej dłoń. Tego właśnie brakuje w szybkich randkach – brak kontaktu. Czasu na bliskość. No, ale ich scenariusz zakładał właśnie szybkość.
- Dzięki. - Kiedy ścisnęła moją rękę, serce w mojej piersi wybuchło szybką serią bolesnych czknięć. Żeby patrzeć na ten uśmiech mógłbym wykupić dożywotni karnet na szybkie randki całego świata. – Jak ma się twój brat?
- Przyjeżdża do Gdańska. Zamieszkamy razem. Może pójdzie na studia.
- Nie naciskaj na niego.
- Przecież nie naciskam. Służę radą. To co innego.
- Jest młody, nie rozumie, że chcesz go wesprzeć. Dla niego zresztą wsparcie ma być brakiem oporu wobec jego planów.
- I drobna pomoc finansowa.
- Brzmisz jak zgred.
- Lepiej powiedz, czy zadzwoniłaś do siostry.
Przygryzła wargę.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Kiedyś musisz jej wybaczyć. Mamy ogra…
Zabrzmiał dzwonek.
- Kochani, kończymy – powiedziała organizatorka.
- Mamy ograniczony czas. Pamiętaj o tym.
- Dobrze.
Chciałem coś zrobić, żeby ją wesprzeć. Cokolwiek.
- Jesteś mi winna randkę – wypaliłem.
Wydawała się zakłopotana.
- Myślisz, że to dobry pomysł? Przyjaźnimy się.
- Nie wiem jak ty, ale próbowałem prawie wszystkiego, żeby stworzyć udany związek. Nigdy jednak nie zaczynałem od przyjaźni. Znamy się od roku, choć widujemy co miesiąc. Piszemy do siebie codziennie. Pora coś z tym zrobić. Jeśli nie wyjdzie… jesteśmy rozsądnymi ludźmi, prawda?
- Wiesz co, masz rację. Raz kozie śmierć.
- Takie słowa w restauracji brzmią jak wyrok – powiedziałem z uśmiechem.
Śmiała się jeszcze, gdy podałem jej płaszcz.
- Mam rozmazany makijaż? – zapytała.
- Nie – skłamałem.

sobota, 13 maja 2017

Ostatnie światło przed snem.

˚Someones at the Window:
https://pl.pinterest.com/pin/454230312405147650/



Dzień zagrzmiał, gdy nadeszła burza, a wraz z nią noszący się na czarno ludzie w kominiarkach. Ich długie cienie dopadły mnie wcześniej, nim zrobiły to gniewne, brzmiące sztucznie, krzyki. Nie czekali aż podniosę ręce. Nie zdążyłem dojeść kanapki, upadła obok mojej twarzy.
Pokój o czarnych ścianach, tylko krzesło żółte. Posadzili mnie skutego. Ten wysoki szepnął coś smutnemu. Chciałem skrócić wszystko do minimum, ale nie potrafiłem przejść obojętnie wobec wzroku tego drugiego. Jego oczy patrzyły na mnie z wyrazem obrzydzenia, jakby rozmawiał ze mną tysiące razy w tym właśnie pokoju. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Czułem jak cień owijał się wokół żółtego krzesła. Milczący świadek w mojej sprawie.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytał.
 Zacząłem od początku:
- W brzuchu matki było najlepiej. Był tylko jeden cień. Skąd cień, jeśli nie było światła, pytasz? Wtedy ono nie istniało. Mówili mi, że nie mogłem pamiętać, ale pamiętałem. Cień taki, taki jak widzę dziś w blasku dnia. Rzucałem go na ścianę brzucha, a kiedy próbowałem dotknąć, uciekał jak stado kruków. Potem urodził mnie świat, a ja ujrzałem ostanie światło przed snem, którym jest życie.
- Co? O czym ty mówisz?
- Nauczycielka patrzyła na mnie spojrzeniem dławiącym jak ości. Jej cień próbował mnie pochłonąć. Próbowałem tłumaczyć, że cień wszedł na plecy Maćka, pchnął go z okna. Wróciłem do klasy. Cień chciał ujrzeć światło w moich rękach. Ogień skoczył pod sufit. Szyba zalśniła czerwonym blaskiem, biały plastik spadał do stóp. Krzyczeli, żebym się odwrócił i uciekał, lecz ja siedziałem na krześle, wpatrzony w czarny dym, a w nim w uśmiechnięty cień. 
- Słuchaj…
- Chlusnęła wrażliwa woda. Komórki cienia zakwitły w syczących kałużach, zakwitły jak ostanie światło przed snem.
- Przestań opowiadać bzdury! Czemu to zrobiłeś?!
- Czarne włosy zasłoniły spokojne orzechowe oczy, lecz widziałem w nich blask dogasającego życia, gdy cień usiadł na jej piersi i pocałował, zapadając się w pełnych ustach. Noc zabrała kolory, śmierć ostatnie światło przed snem.

Cisza. Ruch. Tożsamość.

The smell of the sea…hooks us somewhere deeper than reason or civilization, in the fragments of our cells that rocked in oceans before we had minds, and it pulls till we follow mindlessly as rutting animals. (Tana French):




Widzę, jak pisze, złości się na własne słowa,
mnie kartkę i pojmuje, że nic z tego, widzę,
jak bierze się za bary z własnym przemijaniem,
płacze i niczego nie rozumie. Podzielam jego wściekłość,
bezsilność zaciśniętej pięści, która nie znajdzie już przeciwnika,
zgodę na nią i wreszcie spokój.

Łukasz Orbitowski, Nadchodzi

            





Próbuję zapanować nad swoją ciszą. Życie to przygoda. Ruch to życie.
Czasami na morzu panuje cisza, a ja żegluję z wątpliwościami, czy port istnieje, czy to mój port. Z jakiegoś powodu nie dopuszczam do siebie myśli, że płynę dla samego ruchu, dla wypełnienia reguł życia, z których najważniejszą jest zasada podążania: jeśli żyjesz, od dreptania w miejscu po taniec, od popychania do oporu jesteś w nieustannym ruchu. Zamień dwie literki: „ż” i „d” i pojawi się duch podążania – pożądanie. Idziesz za czymś lub za kimś, lecz przede wszystkim pojawia się pożądanie niezakłóconego żeglowania i żeby cisza nie skończyła się na skałach. 
https://pl.pinterest.com/pin/19421842123561538/
Próbuję zapanować nas swoją pasją. Obrazując, siadam i piszę. Nawet, gdy jedyną brzmiącą we mnie nutą jest nuta opuszczenia ważnych fragmentów mojej osobistej opowieści. Na plakacie na ścianie narysowany człowiek siedzi przy stole, naprawia sieć, w oddali horyzont wypluwa z granatowego morza ciemne chmury. Doświadczony żeglarz nie wypływa w sztorm. Siedzi w bezpiecznym porcie, śpiewa szanty i salwuje się śmiechem dopóki nie ucichną gromy. Czasami burza zastanie go na morzu, żeglarz zwija w sobie strach w supełek, owija go na świadomości, że port istnieje, jego port i tam płynie i może dopłynie? Każdy ruch na łodzi targanej wysokimi falami, między burtami przecinanymi przez błyskawice służy pasji.
Cisza mniejsza i cisza większa, w pierwszej jestem ja, rozpostarte ręce zamiast skrzydeł i lecę w dół, nieskończenie w dół, w drugiej dokonuję przemiany, lecę do góry, bez grawitacji, bez pośpiechu ku gwiazdom i spełnieniu.
https://pl.pinterest.com/pin/58687601370114498/
Próbuję zapanować nad drzazgą w sercu; wyrosła zamiast korzeni. Jest coś strasznego w korzeniach tożsamości. Skąd wyrosłeś, tam wrócisz. A gdy wędrujesz? Dom Twój, gdzie Serce Twoje. A gdy zostawiasz po kawałku serca w innych ludziach? Odrywają się wraz z nim, a Ty podążasz dalej i pożądasz wypełnienia miejsc po opustoszałych kawałkach serca. A największym jest brak początku sprzed narodzin. To właśnie dziedzictwo osoby bez zakotwiczenia się w ludziach i ich życiach, w przeszłych pokoleniach przodków nabrzmiewa i rodzi osamotnienie. Ten port nie istnieje; jest tylko próba zapanowania nad własnym tworzeniem wszystkiego z niczego.
Kiedy życie przestanie być przygodą, ruch będzie tylko kierunkowy i bezcelowy.

Lepiej pisać niż wcale.

czwartek, 23 marca 2017

Nie dasz rady.






Nie dasz rady. Przestań próbować. Po co sobie to robisz?
Masz na głowie dom, rodzinę, dziewczynę czy żonę lub dzieci, etat w biurze lub na kasie, terminy biegów, dietę, siłownię, studia...
Albo jesteś singlem bez instynktu stadnego, wypełniającym pustkę naturalnej potrzeby prokreacji za pomocą ego, samorealizacji i ambicji czy psa.
Pora odpuścić.
Nie na wszystko znajdziesz siły.
Nie jesteś supermanem.
W końcu się wypalisz. Wstawianie z łóżka stanie się największym wyzwaniem. Dawniej budziłeś się, żeby do czegoś dążyć, teraz chcesz tylko przetrwać, spełnić oczekiwania rodziny, szefa, wykładowcy. Najbardziej cierpisz pod jarzmem marzeń siebie z przeszłości, gdy nie wiedziałeś, że życie nie-je-bajka i nie powinno się o nim decydować w młodości, gdy jest się jeszcze kretynem.
Skąd miałeś wiedzieć? No skąd?

Pora się zatrzymać. Weź oddech. Zauważysz, że ból głowy mija, że za często się za nią łapałeś, nie rozumiejąc, że dobre chęci nie wystarczą i jesteś tylko człowiekiem, z ograniczonymi siłami, pojmowaniem i czasem.


"Telephone Sheep" by Jean-Luc Cornec love this installation  bit of whimsy with the telephone and yarn  #art #whimsicalart #artinstallation:
https://pl.pinterest.com/pin/452400725044139258/
Co dalej?

Załóżmy, że gdzieś tam jest twoje miejsce i twój czas jeszcze nie nadszedł. Wszystko czeka za horyzontem znanych ci spraw.

Nie jest za późno.

Żeby przestać się przejmować straconymi szansami.
Żeby przestać rozmyślać nad dawnymi relacjami.
Żeby przestać próbować naprawić to, czego nie da się naprawić.

Jesteś jedynym stałym elementem swojego życia.
Możesz liczyć przede wszystkim na siebie.
Twoje przyszłe ja czeka na ciebie już teraz.

Pora coś z tym zrobić. 

Może chodzi o odpuszczenie sobie w próbie wypełnienia planów, które ci nie idą. Może chcesz komuś coś powiedzieć. Zrobić coś tylko dla siebie. Dla kogoś, dla spraw innych ludzi postanawiasz poświęcić nie tylko swoje myśli i uczucia, ale i resztę życia?

Właściwie, czemu to czytasz?
Wiesz, że spędzasz za dużo czasu w internecie, na youtubie, na facebooku i twój telefon stał się częścią twojego ciała.

Pora odpuścić.

A gdy się nie uda, odpuścić znowu i nie przejmować się, że nie udało się oderwać od ekranu, od wypełniania obowiązków, od doglądania spraw, na których ci zależy.

Pora przestać się zastanawiać. Wiesz już przecież, że większość z tych myśli to wymówki i komfort.

Twój czas dobiega końca z każdym dniem, 
czy tak chcesz przeżyć resztę życia?

Nie dasz rady.

Resztę twojego życia 
przeżyje 
ktoś kogo nie znasz
ktoś kim nie chcesz być.

https://pl.pinterest.com/pin/422705115010191742/

P.S. Wierzę. że ci się uda.

środa, 22 marca 2017

Wiosna Scarecrow - Matka. Żywoszkło. Bóg Bez Twarzy


   Młoda, lecz złamana żalem kobieta stawiała powoli kroki na stromych stopniach. Drewno ustępowało cicho, poskrzypując. Ciało Niny oddawało ciepło opuszczonego przed chwilą małżeńskiego łoża, zaś stopy przejmował chłód wczesnego poranka, łagodniejszy o kilka stopni od chłodu samotnie spędzonej nocy.
  Opuszkami palców muskała po szarej, chropowatej ścianie. Przystanęła u dołu schodów, zabsorbowana rozcieraniem pyłu między palcami. Wszystko się sypie, pomyślała zerkając na pęknięcie w ścianie, skąd odpadł kawałek tynku.
     Koścista dłoń wydawała się jej obca tak jak otoczenie, tak jak wspomnienie o szorstkim, męskim zaroście, który kiedyś ją drażnił, a teraz kojarzy się jej samotnemu sercu z pieszczotą, jakiej nie zaznała od dawna. Zaszło tak dużo zmian, pomyślała. Jestem starą, zmęczoną kobietą, dodała w duchu ruszając w stronę salonu, gdzie zamierzała uspokoić skołatane nerwy modlitwą.
W korytarzu minęła walizki, które spakowała poprzedniego dnia. Z jednej z nich wystawał fragment białej koszuli, który przycięła zamkiem, mając w nosie że niszczy w ten sposób prezent z okazji urodzin. Wczoraj nie myślała o niczym takim, daleko jej było do wspominania o lepszych, słonecznych czasach. W przeciwieństwie do spakowanych walizek, została porzucona.
     Poczuła zapach parzonej kawy. A więc wrócił, pomyślała czując jednocześnie nadzieję, ruszając żywszym krokiem w stronę kuchni, lecz nagle zatrzymała się. Zobaczył walizki, stwierdziła ze strachem. Z miejsca pożałowała swojego wybuchowego temperamentu. Tak, żałowała tego wszystkiego, co powiedziała, choć wiedziała, że nie odwoła słów o rzeczach, które spotykają jej rodzinę. Kolejna kłótnia, zakończona trzaśnięciem drzwiami i spakowaniem walizek przyblakła teraz, jak zawsze, gdy rano budziła się sama w łóżku, z wyrzutami sumienia i wstydem. Chciała wejść do kuchni, przeprosić za wszystko, choć w głębi serca nie zgadzała się z bezczynnością swojego męża. Zamiast jednak ruszyć, stała, porażona własną bezsilnością. Oto jestem, pomyślała. Jedna z walizek. Kto mnie zabierze? Niech ktoś mnie zabierze, pomyślała ze łzami w oczach i zaciśniętymi pięściami. Paznokcie wbijały się w skórę dłoni aż pojawiła się krew, kapiąca na drewnianą podłogę.
     Odetchnęła, próbując się uspokoić. Westchnęła jeszcze raz, mocno. Ruszyła do kuchni, mając nadzieję, że uśmiecha się naturalnie i że mąż weźmie jej rumieniec, który czuła na twarzy jako zawstydzenie. Przechodząc koło salonu, kątem oka złowiła ruch. Stanęła jak sparaliżowana. Ujrzała Gavina, stojącego przed ołtarzem, na którym stało zwierciadło z żywoszkła. Przez chwilę sądziła, że widzi grę cieni wokół chłopca, lecz okno było zasłonięte. Niemniej sylwetka dziecka to pojawiała się, to znikała. Zamrugawszy oczami wreszcie zauważyła go wyraźnie - stał na palcach i dotykał dłonią tafli żywoszkła. Modli się... Nie! On się nie modli, pomyślała dławiąc pojawiające się wzruszenie i naraz pojawiła się panika i przerażenie. Żywoszkła nie należy dotykać. Nie powinni tego robić zwłaszcza golemanci!
    Żywoszkło cofnęło się przed dotykiem Gavina, by nagle zaatakować pulchne palce zębami wyrosłymi w potwornej paszczy, którą utworzyło zwierciadło. Nina krzyknęła, sparaliżowana zasłoniła dłonią usta. Wreszcie ruszyła. W jej oczach odbijał się gniew.
      - Świętokradca! - krzyknęła i szarpnięciem odrzuciła Gavina do tyłu. Chłopiec upadł z jękiem. Matka zmierzyła go surowym wzrokiem, by następnie spojrzeć na relikwię. Ogarnęła ją groza tego co zobaczyła, dlatego szeroko otworzyła usta i oczy, wytrzeszczając je z niedowierzania. Żywoszkło pękło! Wpadła w furię. Odwróciła się, by uderzyć chłopca otwartą dłonią"
      - Ty potworze! - wrzeszczała, lecz rękę powstrzymał w powietrzu wyraz twarzy chłopca. Upiorny uśmiech spiorunował ją na równi z oczami szklącymi się połyskliwym odbiciem, choć światło w pokoju było nikłe. Nagle wizja ta zniknęła. Później, przypominając sobie co ujrzała, stwierdziła, że oczy Gavina miały ten niepokojący kolor, powierzchnię co ... lustro. 
     Do salonu wpadł jej mąż, przytulił chłopca patrząc na nią jak na wariatkę. Wyszedł z pokoju, zostawiając ją osłupiałą.
      Popatrzyła na ołtarzyk. Żywoszkło nie pęka, mawiała jej babcia. Tak jak twoje serce powinno być twarde, dodawał potem. 
     W tamtym dniu, serce Niny pękło, gdy klękła przed pamiątką i relikwią, symbolem jej wierzeń - tafli pękniętego żywoszkła, które nie powinno odbijać, tylko pokazywać, a w tamtym momencie obraz, który ukazywało zwierciadło był niezmienny, poznaczony żyłkami pęknięć - ukazywało twarz jej synka krzyczącego z bólu i wściekłości.

wtorek, 21 marca 2017

Na styku sztuki, powieści i życia.


Przeczytałem książkę Eleny Ferrante, pt. Genialna przyjaciółka. W międzyczasie liznąłem trochę rad od Orhana Pamuka (Pisarz naiwny i sentymentalny) oraz klaustrofobicznego stylu Charlesa Bukowskiego...
... i zupełnie przypadkowo znalazłem się na styku kontynentów, czegoś, czego nie potrafię dookreślić jednym słowem jako czytelnik i pisarz.

Pamuk, nawiązując do Shillerowskiej rozprawy (O poezji naiwnej i sentymentalnej) rozważa przenikanie się sfer sztuki, literatury i życia, wyróżniając pisarzy naiwnych i sentymentalnych. Daje przy tym barwne przykłady, porównując pisarstwo do malarstwa, którym zajmował się, nim zapragnął sięgnąć po pióro.

Przywołuje na poparcie swoich poglądów doświadczenie, tak pisarza, jak i czytelnika (tu również rozróżnia czytelników na naiwnych i sentymentalnych), szukając jednocześnie równowagi wobec dysonansu posiadania zmysłu naiwnego pisarza oraz inteligencji pisarza sentymentalnego. Mając dwadzieścia parę lat porzucił malarstwo, mówiąc sceptycznej wobec powieściopisarstwa rodzinie: Powieści pisze się nie dlatego, że rozumie się życie i ludzi, ale dlatego, że rozumie się inne powieści i samą sztukę powieściową i że pragnie się pisać podobnie.



Bukowski w swojej książce jest przede wszystkim krytykiem, topiącym w alkoholu oznaki talentu i zacięcia pisarskiego. Pije, żeby pisać, pisze - żeby pić i znosić nieprzyjemne życie.
Gdybym miał porównać obu pisarzy, zrobiłbym to za pomocą opowieści Ferrante, bo nie daje mi spokoju spostrzeżenie Pamuka o ukrytej cesze opowieści, którą znalazłem w Genialnej przyjaciółce wraz z trójwymiarowymi postaciami, głębią życia niewielkiej społeczności oraz to, co Pamuk sprecyzował słowami:
"najodpowiedniejszym gatunkiem dla wrażenia ducha i formy sztuki powieściowej jest "powieść formacyjna" [...], która opowiada o wychowaniu, dojrzewaniu i kształtowaniu się osobowości młodego bohatera wkraczającego w dorosłe życie".



Może, żeby być sentymentalnym pisarzem, skłaniającym się ku ćwiczeniu warsztatu, trzeba również być naiwnym czytelnikiem, zgłębiającym i angażującym się w powieści i życie codzienne, tak jak zwykł to czynić Bukowski i Pamuk? 

W końcu Pamuk uznał, że styl nie jest elementem powieści, więc nie on obchodzi współczesnego czytelnika, a właśnie opowieść, losy, historia, co świetnie zrobiła Elena Ferrante!


Looe Akhl. Spokój

             Powitała mnie serdecznie, niezbyt wylewnie, całując w policzek. Takimi niewinnymi gestami zdobyła moje serce. Podałem jej bukiet. Odebrała go z szerokim uśmiechem i błyszczącymi, orzechowymi oczyma. Byłem u niej pierwszy raz, ale nie zdziwiłem się, że poprowadziła mnie do salonu. Nie chcieliśmy się śpieszyć.
             Z kuchni dochodził zapach jakiejś potrawy. Z zakłopotaniem powiedziała, że jeszcze nie jest gotowe i potrzebuje co najmniej pięciu minut. Nie mogłem wyjść z podziwu jak pięknie wyglądała. Po spłonionych policzkach, rumieńcu sięgającym dekoltu poznałem, że nie tylko mnie trawiła gorączka nerwów i wyczekiwania.
             Była ode mnie o wiele młodsza, ale dorosła na tyle, żeby czuć się pewnie dzięki prostemu makijażowi czy skromnej spódniczce. Największe wrażenie zrobiły na mnie perły. Nikt już ich prawie nie nosi. Wyobraźnia podsuwała obrazy, w których ściskam je w dłoni, całując po pachnącej drogimi perfumami szyi. Na stoliku czekały napełnione kieliszki.
             Wino wprowadziło mnie w jeszcze lepszy nastrój. Siedząc na kanapie, obserwowałem jej subtelne ruchy, jakby ćwiczyła chodzenie w szpilkach godzinami. Od stukania obcasów przechodził mnie dreszcz. Gdy wstawiała kwiaty do wody, sięgnąłem po kieliszek. Młode wino ma w sobie energię, werwę samego porannego słońca, grzejącego grona pokryte rosą. Z nią było tak samo. Poznałem to po pierwszym pocałunku. Upijałem się miękkością dolnej wargi, siłą odwzajemnionego nacisku ust.
             Chciałem pić z tego źródła i niecierpliwy jak nigdy przedtem, wstałem i poszedłem za nią. Nie wydawała się zaskoczona ani przestraszona. Kolacja poszła na straty. To była nasza pierwsza wspólna noc. Jedna z wielu naszego wspólnego życia.


Nie ma ucieczki przed pisaniem.


“Always there comes an hour when one is weary of one's work and devotion to duty, and all one craves for is a loved face, the warmth and wonder of a loving heart.” ― Albert Camus

Nie ma ucieczki przed pisaniem.

Siedzę od południa, formułuję kontury dla myśli w stanie ciekłym wewnątrz zapełnionej pomysłami głowy, zgolonej na łyso jak u upadłego Samsona. Prawdziwy siłacz nie potrzebuje gęstej czupryny złotych, lwich loków, tylko dobrze zakorzenionych cebulek. Włosy odrosną, słowa uplotą nowe historie. Czuję się gotowy.
Planuję pierwsze zdanie, wymieniając pierwszy wyraz raz za razem jak palacz gaz w ulubionej zapalniczce. Słyszę syk własnego zniecierpliwienia, kiedy poprawiam jakość wersji „jeden” na jakość wersji „stąd do nieskończoności”, niezadowolony z efektów aż docieranie szlifów pozbawia śliny i pisarza, i krytyka, a głód mój się odzywa, ten od oczytania oraz fizycznie dokuczający żołądek. Tym razem zamiast gazem napełniłem zapalniczkę kroplami nadziei, że jeszcze coś potrafię; iskra idzie od nadziei, coś się wewnątrz mnie zapala, podsycane podmuchem strachu, że powoli też wypalam się w swoim nałogu pisania.
Jakość trzecia mnie zaskakuje, idzie coraz lepiej z bohaterem, z wędrówką od tajemnicy do przemiany, w przemianie z niesioną pochodnią, od światła której spadają maski, przyjaciel odkrywa wroga, a wróg wybaczenie lub swój kres i jestem na końcu, myślę, że to właściwe zakończenie… piszę jednak dalej. Każda historia ma jakieś niedopowiedzenie, wątek ukryty, jawnie szukający ujścia, tunel prowadzący do wyjścia z bocznej uliczki głównej trasy turystycznej produkcji stylistycznej.
Dziękuję.