poniedziałek, 17 listopada 2014

Kalopsia

Is it wonderful? 

Far, far from shore 
Land of the nightmares 
Gone forever more 
And love you more
That I can control 
I don't even try
Why would I? ”

Queens of the Stone Age – Kalopsia

Miasto

Przedzierał się ulicami, między milczącymi przechodniami jak tonący w nocnym morzu. Ciężko oddychał, a atmosfera potęgującej się grozy mroziła mu krew w żyłach, przez co ledwo stawiał kroki. Zatrzymał się i rozejrzał. Szczupłe, wysokie sylwetki przypominały figury lub manekiny. Były ich setki na tej jednej tylko ulicy, choć odkąd trafił do Miasta, miał do czynienia tylko z kilkoma. Nie wiedziałem, pomyślał mężczyzna. Nie mogłem wiedzieć, dodał w duchu, przełykając gulę w ściśniętym ze strachu gardle. Ruszył przed siebie. Mapę zostawił w zaułku, tak samo broń i latarkę. Nie potrzebował już celu, nie potrafił się dłużej bronić, a ciemność przestała mu przeszkadzać. Śledziły go spojrzeniach pełne euforii, ale równocześnie zimniejsze od gwiazd górujących na niebie. Zwracały się ku niemu ponure, rozszerzone źrenice, wokół których błyszczały czerwonozłote obwódki tęczówek. Był zmęczony, ale nadal się bał tych istot. Stały tylko pozornie nieruchomo, zachowały bowiem zdolność do ruchu. Widział przecież jak potrafiły zastygać, by następnie szybko dopaść i rozszarpać ofiarę zanim ta zdąży choćby mrugnąć. Teraz nic nie stało na przeszkodzie by i z nim to uczyniły. Przeciwnie, bawiły się nim od tygodni, wodząc na manowce w groteskowych grach o przeżycie, zanim wreszcie przestał się ukrywać i wyszedł na ulicę, godząc się na przegraną. Szedł, a cienioludzie stali wokoło, tłocząc w oczekiwaniu się na coś, co ma nastąpić. Stali, ponieważ chcieli stać i patrzeć, gdy szedł niepewnie wśród nich, niepewny coraz bardziej czy na pewno godził się tylko na śmierć... To jest nasze Miasto, jesteśmy Miastem, obejmij nas... słyszał te szepty, ale były one głosami w jego głowie, ponieważ nie było ust innych, niż jego własne. W końcu sam zaczął je cicho powtarzać. Mamrocząc, szedł dalej. Twarze postaci nie były maskami, a gdy zbyt długo się w nie wpatrywał, pojawiały się koszmary, dlatego odwracał wzrok. Nie tylko widział, ale czuł ich obecność, gdy drżały mu ręce, wycierające pot z czoła, mimo chłodnej nocy. Obecność od której ciało ani duch nie mogły dłużej uciekać. Karmili się jego strachem, gdy idąc przed siebie, w tym obcym Mieście musiał się o nich ocierać, przeciskając, choć starał się tego nie robić z całych sił! Dotarłszy do placu, zachłysnął się z przerażenia. Górujące wokoło latarnie, oświetlały rzekę stojących cienioludzi. Opadł na kolana i pozwolił, by wreszcie zwyciężyły. Zanim to się jednak stało, zanim ulice znowu stały się puste, krzyk mężczyzny trwał bardzo długo.

***
- Niniejszym, skazujemy Was na powrót do Miasta, niech Pan Słońca zmiłuje się nad Waszymi sercami. - Stojący przed obdartymi więźniami urzędnik stuknął okutą w żelazo laską w skaliste podłoże i odszedł na pobocze drogi, robiąc miejsce. Potężne łańcuchy napięły się, gdy obsługujący kołowroty niewolnicy rozpoczęli pracę. Strażnicy pchnęli grupkę mizernie wyglądających mężczyzn i kobiet ku otwierającej się bramie. Wylewająca się z Miasta mleczna mgła, mimo słonecznej pogody na zewnątrz miasta dotarła do stóp więźniów i strażników. Urzędnik pospiesznie oddalił się od skrzydeł bramy. Kiedy otworzyły się dość szeroko, żeby mogło się między nimi przecisnąć dwóch idących obok siebie ludzi, nakazał gestem poprowadzenie skazańców ku powstałej szczelinie. Kilku oczywiście krzyknęło, próbując zawrócić, ale wymierzone w nich kusze i karabiny zrobiły swoje. Gdy wreszcie zniknęli za bramą, kołowroty puściły łańcuchy, a skrzydła zatrzasnęły się same z hukiem jak usta giganta po połknięciu posiłku. 
Nigdy się o tym nie mówiło, ale otwieranie bramy było możliwe tylko w czasie słonecznego dnia, a mimo to, zza bramy oprócz mgły wydobywały się cienie nocnego nieba. Niektórzy strażnicy potem mawiali, że w mroku za bramą było widać twarze osób, które nigdy stamtąd nie wyszły. Inni twierdzili, że to nie były ludzkie twarze, a obracające się czerwonozłote obręcze. Mury otaczające Miasto od zawsze były niezdobyte, rozległe aż po sam horyzont. 
Jedyna znana brama, otwierała się ciężko, powiada się, że ciężej niż kiedyś, choć nie wiadomo czy to prawda. Dziś wprawdzie używa się do tego kołowrotów, a historyczne pisma nie wspominały by miało to miejsce w przeszłości.
Legendy mówią, że są za nią ukryte skarby dawno zaginionego królestwa, ale równocześnie wielkie niebezpieczeństwa.
Idealne miejsce na zsyłkę lub na karę śmierci.

                                                                               ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz