Far
beyond the desert road
Where everything ends up
So good the empty space
Mental erase, forgive, forgot
Where everything ends up
So good the empty space
Mental erase, forgive, forgot
My
god is the Sun,
Queens
of the Stone Age
Marek siedział za kierownicą już od kilku
godzin. Przyzwyczajony do polskich dróg, był zafascynowany
wrażeniem nieskończoności amerykańskiej autostrady, którą
jechał sam, wypożyczonym fordem. Czuł się naprawdę dobrze,
lepiej niż przez parę ostatnich lat, pracując w Polsce. Znikający
punkt na horyzoncie działał relaksująco, o wiele lepiej niż drogi
pełne zakrętów, skrzyżowań, do których często porównywał
swoje życie. Dziś wszystko, stwierdził w duchu, jest proste –
właściwe, na swoim miejscu. Uśmiechnął się szeroko. O tak,
wreszcie chwila spokoju, pomyślał, rezygnując z zastanawiania się
nad kłopotami w domu czy w pracy. Nagły błysk odbitego od maski
światła słonecznego wyrwał go z zamyślenia. Oślepiony tym
blaskiem zamknął instynktownie oczy. Spanikował, gdy ręce
straciły kontakt z kierownicą. Krzyknął. Ktoś wołał do niego:
- Tato! - głos córki wyrwał go ze snu. Lekko
uchylił powieki, bojąc się blasku słońca. Wokoło jednak
panowały niepodzielnie ciemności. No tak, pomyślał, to był tylko
sen. Leżąc na ziemi, zadrżał od przygruntowego chłodu – Tato,
mama... - Córka wydawała się wystraszona, ale czemu miałoby to
być dziwne. Sytuacja nie wygląda za ciekawie.
- Już kochanie. - powiedział, siadając. Od
nagłego bólu głowy poczuł mdłości.
- Obiecałeś... - oczywiście mała miała
pretensję. Sama pewnie nie zmrużyła oka, stwierdził patrząc w
kierunku skąd dochodził głos. Niczego nie widział, ale wyobrażał
sobie jak drży w ciemności, szeroko otwierając oczy. Taki sam
tchórz, jak jej matka, pokręcił głową z dezaprobatą.
- Musiałem się zdrzemnąć, kochanie. - Czemu
musi się tłumaczyć, do cholery. Człowiek nie ma chwili spokoju.
Przecież wie, że mają kłopoty. Diabli nadali to wszystko,
pomyślał, gdy tępy ból w skroniach zaczął powoli ustępować.
Przytknął nasadę ręki do nosa i poczuł wilgoć. Momentalnie
wystraszył się, że to krew. Przytknął koniuszek języka do ręki.
Krew. Jasna cholera. Nie miał nic przeciwko krwi, ale sam
nienawidził krwawić. To nic, próbował się uspokoić. Wziął
parę wdechów.
- Tato, mama nic nie mówi. - Głupia smarkula,
czemu nie da mu chwili spokoju, pomyślał, jednocześnie jednak
mówiąc:
- Już dobrze. Spokojnie, kruszynko. Pewnie też
zasnęła. Była przecież zmęczona. Wszyscy jesteśmy zmęczeni...
- ...ale obiecaliście! - piskliwy głos zabrzmiał
w ciemności z takim wyrzutem, że chciał podejść i zdzielić małą
histeryczkę. Westchnął i wzruszył ramionami. Nawet jeśli chciał,
łańcuch
przypięty do kostki mu nie pozwoli.
- Wiem, uspokój się. - powiedział ostro. Mała
zapłakała. No i dupa, pokręcił głową ostrożnie, żeby uniknąć
dodatkowego bólu głowy. - Proszę, uspokój się. Wiem, że się
boisz. Wszystko będzie dobrze. - Daria! Hej, Daria! - zawołał w
stronę, skąd wcześniej słyszał swoją żonę. Nic. Poruszał
łańcuchem, uderzając w drewnianą podłogę. Huk chyba dotarł do
kobiety, bo jęknęła. - Żyjesz tam jeszcze, kobieto! Odezwij się
do cholery. Mała się boi. Powiedz coś wreszcie!- krzyknął,
ponownie uderzając łańcuchem.
- Tak.- dodała coś jeszcze, ale wyszło z tego
mamrotanie. Córka nadal pochlipywała, zaś żona chyba do reszty
powariowała. Widocznie trzy wizyty u psychologa na miesiąc to za
mało, żeby pozbyć się tchórzostwa i nabrać charakteru. Przeklął
w duchu wyrzucone w błoto pieniądze. Czuł jak na skroni pulsuje mu
żyła, znak dla jego rodziny, że żarty się kończą. Tyle, że
one tego nie widzą, pomyślał. Ból w głównie ponownie przybrał
na sile. Już chciał krzyknąć, ale widocznie Daria się ocknęła.
- Spokojnie, Kasiu. Mama tu jest. - Dziewczynka
nadal cicho łkała. W tej durnej ciemności, Marek mógł sobie tylko
wyobrazić jak w trójkę leżą na ziemi, nie wiadomo gdzie i po co,
przykuci łańcuchami. On, żona wariatka i głupie dziecko. Koń by
się uśmiał, tak skwitowałby to jego ojciec, stary pijak, niech
płomienie oświetlają jego duszę w piekle, pomyślał nie bez
satysfakcji.
-Wreszcie - powiedział Marek. - Jak się masz? -
choć starał się, nawet dla niego zabrakło w tym pytaniu śladów
troski. - Pogadaj z Kasią. Boli mnie głowa.
- Już dobrze, maleńka. Tatuś nie jest zły.
- Na cholerę mnie w to mieszasz! - wrzasnął –
Mała płacze, bo poszłaś spać, zamiast się nią zająć! -
dodał, na co, w odpowiedzi, usłyszał coś dziwnego. Śmiech. Czy
ona się śmieje, zapytał się w myślach? Zupełnie ją
popieprzyło, ale nie powiedział tego głośno. Pora wziąć się w
garść. Splunął za siebie. W ustach poczuł smak krwi. Ze strachem
dotknął językiem podniebienia. Wszystkie zęby na miejscu, brak
ran. Skąd ta krew, do cholery!
- Przepraszam, Marku. Kasiu, proszę, uspokój
się. Wszystko się ułoży. Zamknij oczy, prześpij się. Dobrze,
kochanie? Wiem, że jest strasznie. I zimno, ale to minie. Prześpij
się.
- Dobrze, mamo... – powiedziała Kasia. Zanim
dziewczynka skończyła mówić, z góry nagle strzelił ku ziemi
snop oślepiającego światła. Cała trójka krzyknęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz