niedziela, 2 listopada 2014

W drodze


Far beyond the desert road
Where everything ends up
So good the empty space
Mental erase, forgive, forgot
My god is the Sun,
Queens of the Stone Age


Marek siedział za kierownicą już od kilku godzin. Przyzwyczajony do polskich dróg, był zafascynowany wrażeniem nieskończoności amerykańskiej autostrady, którą jechał sam, wypożyczonym fordem. Czuł się naprawdę dobrze, lepiej niż przez parę ostatnich lat, pracując w Polsce. Znikający punkt na horyzoncie działał relaksująco, o wiele lepiej niż drogi pełne zakrętów, skrzyżowań, do których często porównywał swoje życie. Dziś wszystko, stwierdził w duchu, jest proste – właściwe, na swoim miejscu. Uśmiechnął się szeroko. O tak, wreszcie chwila spokoju, pomyślał, rezygnując z zastanawiania się nad kłopotami w domu czy w pracy. Nagły błysk odbitego od maski światła słonecznego wyrwał go z zamyślenia. Oślepiony tym blaskiem zamknął instynktownie oczy. Spanikował, gdy ręce straciły kontakt z kierownicą. Krzyknął. Ktoś wołał do niego:
- Tato! - głos córki wyrwał go ze snu. Lekko uchylił powieki, bojąc się blasku słońca. Wokoło jednak panowały niepodzielnie ciemności. No tak, pomyślał, to był tylko sen. Leżąc na ziemi, zadrżał od przygruntowego chłodu – Tato, mama... - Córka wydawała się wystraszona, ale czemu miałoby to być dziwne. Sytuacja nie wygląda za ciekawie.
- Już kochanie. - powiedział, siadając. Od nagłego bólu głowy poczuł mdłości.
- Obiecałeś... - oczywiście mała miała pretensję. Sama pewnie nie zmrużyła oka, stwierdził patrząc w kierunku skąd dochodził głos. Niczego nie widział, ale wyobrażał sobie jak drży w ciemności, szeroko otwierając oczy. Taki sam tchórz, jak jej matka, pokręcił głową z dezaprobatą.
- Musiałem się zdrzemnąć, kochanie. - Czemu musi się tłumaczyć, do cholery. Człowiek nie ma chwili spokoju. Przecież wie, że mają kłopoty. Diabli nadali to wszystko, pomyślał, gdy tępy ból w skroniach zaczął powoli ustępować. Przytknął nasadę ręki do nosa i poczuł wilgoć. Momentalnie wystraszył się, że to krew. Przytknął koniuszek języka do ręki. Krew. Jasna cholera. Nie miał nic przeciwko krwi, ale sam nienawidził krwawić. To nic, próbował się uspokoić. Wziął parę wdechów.
- Tato, mama nic nie mówi. - Głupia smarkula, czemu nie da mu chwili spokoju, pomyślał, jednocześnie jednak mówiąc:
- Już dobrze. Spokojnie, kruszynko. Pewnie też zasnęła. Była przecież zmęczona. Wszyscy jesteśmy zmęczeni...
- ...ale obiecaliście! - piskliwy głos zabrzmiał w ciemności z takim wyrzutem, że chciał podejść i zdzielić małą histeryczkę. Westchnął i wzruszył ramionami. Nawet jeśli chciał, łańcuch
przypięty do kostki mu nie pozwoli.
- Wiem, uspokój się. - powiedział ostro. Mała zapłakała. No i dupa, pokręcił głową ostrożnie, żeby uniknąć dodatkowego bólu głowy. - Proszę, uspokój się. Wiem, że się boisz. Wszystko będzie dobrze. - Daria! Hej, Daria! - zawołał w stronę, skąd wcześniej słyszał swoją żonę. Nic. Poruszał łańcuchem, uderzając w drewnianą podłogę. Huk chyba dotarł do kobiety, bo jęknęła. - Żyjesz tam jeszcze, kobieto! Odezwij się do cholery. Mała się boi. Powiedz coś wreszcie!- krzyknął, ponownie uderzając łańcuchem.
- Tak.- dodała coś jeszcze, ale wyszło z tego mamrotanie. Córka nadal pochlipywała, zaś żona chyba do reszty powariowała. Widocznie trzy wizyty u psychologa na miesiąc to za mało, żeby pozbyć się tchórzostwa i nabrać charakteru. Przeklął w duchu wyrzucone w błoto pieniądze. Czuł jak na skroni pulsuje mu żyła, znak dla jego rodziny, że żarty się kończą. Tyle, że one tego nie widzą, pomyślał. Ból w głównie ponownie przybrał na sile. Już chciał krzyknąć, ale widocznie Daria się ocknęła.
- Spokojnie, Kasiu. Mama tu jest. - Dziewczynka nadal cicho łkała. W tej durnej ciemności, Marek mógł sobie tylko wyobrazić jak w trójkę leżą na ziemi, nie wiadomo gdzie i po co, przykuci łańcuchami. On, żona wariatka i głupie dziecko. Koń by się uśmiał, tak skwitowałby to jego ojciec, stary pijak, niech płomienie oświetlają jego duszę w piekle, pomyślał nie bez satysfakcji.
-Wreszcie - powiedział Marek. - Jak się masz? - choć starał się, nawet dla niego zabrakło w tym pytaniu śladów troski. - Pogadaj z Kasią. Boli mnie głowa.
- Już dobrze, maleńka. Tatuś nie jest zły.
- Na cholerę mnie w to mieszasz! - wrzasnął – Mała płacze, bo poszłaś spać, zamiast się nią zająć! - dodał, na co, w odpowiedzi, usłyszał coś dziwnego. Śmiech. Czy ona się śmieje, zapytał się w myślach? Zupełnie ją popieprzyło, ale nie powiedział tego głośno. Pora wziąć się w garść. Splunął za siebie. W ustach poczuł smak krwi. Ze strachem dotknął językiem podniebienia. Wszystkie zęby na miejscu, brak ran. Skąd ta krew, do cholery!
- Przepraszam, Marku. Kasiu, proszę, uspokój się. Wszystko się ułoży. Zamknij oczy, prześpij się. Dobrze, kochanie? Wiem, że jest strasznie. I zimno, ale to minie. Prześpij się.
- Dobrze, mamo... – powiedziała Kasia. Zanim dziewczynka skończyła mówić, z góry nagle strzelił ku ziemi snop oślepiającego światła. Cała trójka krzyknęła.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz