środa, 22 marca 2017

Wiosna Scarecrow - Matka. Żywoszkło. Bóg Bez Twarzy


   Młoda, lecz złamana żalem kobieta stawiała powoli kroki na stromych stopniach. Drewno ustępowało cicho, poskrzypując. Ciało Niny oddawało ciepło opuszczonego przed chwilą małżeńskiego łoża, zaś stopy przejmował chłód wczesnego poranka, łagodniejszy o kilka stopni od chłodu samotnie spędzonej nocy.
  Opuszkami palców muskała po szarej, chropowatej ścianie. Przystanęła u dołu schodów, zabsorbowana rozcieraniem pyłu między palcami. Wszystko się sypie, pomyślała zerkając na pęknięcie w ścianie, skąd odpadł kawałek tynku.
     Koścista dłoń wydawała się jej obca tak jak otoczenie, tak jak wspomnienie o szorstkim, męskim zaroście, który kiedyś ją drażnił, a teraz kojarzy się jej samotnemu sercu z pieszczotą, jakiej nie zaznała od dawna. Zaszło tak dużo zmian, pomyślała. Jestem starą, zmęczoną kobietą, dodała w duchu ruszając w stronę salonu, gdzie zamierzała uspokoić skołatane nerwy modlitwą.
W korytarzu minęła walizki, które spakowała poprzedniego dnia. Z jednej z nich wystawał fragment białej koszuli, który przycięła zamkiem, mając w nosie że niszczy w ten sposób prezent z okazji urodzin. Wczoraj nie myślała o niczym takim, daleko jej było do wspominania o lepszych, słonecznych czasach. W przeciwieństwie do spakowanych walizek, została porzucona.
     Poczuła zapach parzonej kawy. A więc wrócił, pomyślała czując jednocześnie nadzieję, ruszając żywszym krokiem w stronę kuchni, lecz nagle zatrzymała się. Zobaczył walizki, stwierdziła ze strachem. Z miejsca pożałowała swojego wybuchowego temperamentu. Tak, żałowała tego wszystkiego, co powiedziała, choć wiedziała, że nie odwoła słów o rzeczach, które spotykają jej rodzinę. Kolejna kłótnia, zakończona trzaśnięciem drzwiami i spakowaniem walizek przyblakła teraz, jak zawsze, gdy rano budziła się sama w łóżku, z wyrzutami sumienia i wstydem. Chciała wejść do kuchni, przeprosić za wszystko, choć w głębi serca nie zgadzała się z bezczynnością swojego męża. Zamiast jednak ruszyć, stała, porażona własną bezsilnością. Oto jestem, pomyślała. Jedna z walizek. Kto mnie zabierze? Niech ktoś mnie zabierze, pomyślała ze łzami w oczach i zaciśniętymi pięściami. Paznokcie wbijały się w skórę dłoni aż pojawiła się krew, kapiąca na drewnianą podłogę.
     Odetchnęła, próbując się uspokoić. Westchnęła jeszcze raz, mocno. Ruszyła do kuchni, mając nadzieję, że uśmiecha się naturalnie i że mąż weźmie jej rumieniec, który czuła na twarzy jako zawstydzenie. Przechodząc koło salonu, kątem oka złowiła ruch. Stanęła jak sparaliżowana. Ujrzała Gavina, stojącego przed ołtarzem, na którym stało zwierciadło z żywoszkła. Przez chwilę sądziła, że widzi grę cieni wokół chłopca, lecz okno było zasłonięte. Niemniej sylwetka dziecka to pojawiała się, to znikała. Zamrugawszy oczami wreszcie zauważyła go wyraźnie - stał na palcach i dotykał dłonią tafli żywoszkła. Modli się... Nie! On się nie modli, pomyślała dławiąc pojawiające się wzruszenie i naraz pojawiła się panika i przerażenie. Żywoszkła nie należy dotykać. Nie powinni tego robić zwłaszcza golemanci!
    Żywoszkło cofnęło się przed dotykiem Gavina, by nagle zaatakować pulchne palce zębami wyrosłymi w potwornej paszczy, którą utworzyło zwierciadło. Nina krzyknęła, sparaliżowana zasłoniła dłonią usta. Wreszcie ruszyła. W jej oczach odbijał się gniew.
      - Świętokradca! - krzyknęła i szarpnięciem odrzuciła Gavina do tyłu. Chłopiec upadł z jękiem. Matka zmierzyła go surowym wzrokiem, by następnie spojrzeć na relikwię. Ogarnęła ją groza tego co zobaczyła, dlatego szeroko otworzyła usta i oczy, wytrzeszczając je z niedowierzania. Żywoszkło pękło! Wpadła w furię. Odwróciła się, by uderzyć chłopca otwartą dłonią"
      - Ty potworze! - wrzeszczała, lecz rękę powstrzymał w powietrzu wyraz twarzy chłopca. Upiorny uśmiech spiorunował ją na równi z oczami szklącymi się połyskliwym odbiciem, choć światło w pokoju było nikłe. Nagle wizja ta zniknęła. Później, przypominając sobie co ujrzała, stwierdziła, że oczy Gavina miały ten niepokojący kolor, powierzchnię co ... lustro. 
     Do salonu wpadł jej mąż, przytulił chłopca patrząc na nią jak na wariatkę. Wyszedł z pokoju, zostawiając ją osłupiałą.
      Popatrzyła na ołtarzyk. Żywoszkło nie pęka, mawiała jej babcia. Tak jak twoje serce powinno być twarde, dodawał potem. 
     W tamtym dniu, serce Niny pękło, gdy klękła przed pamiątką i relikwią, symbolem jej wierzeń - tafli pękniętego żywoszkła, które nie powinno odbijać, tylko pokazywać, a w tamtym momencie obraz, który ukazywało zwierciadło był niezmienny, poznaczony żyłkami pęknięć - ukazywało twarz jej synka krzyczącego z bólu i wściekłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz